Rodzinna polityka mieszkaniowa

Alicja Barwicka

(ciąg dalszy losów rodzin Kowalskich i Stefańskich, poprzedni artykuł z tej serii  ma tytuł ”Marzenia jako byt nieskończony” https://www.gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/1940-marzenia-jako-byt-nieskonczony)

Człowiek musi gdzieś mieszkać. Musi mieć należącą do siebie nawet najmniejszą prywatną przestrzeń, swój własny, przysłowiowy kąt. Już małe dzieci zaczynają marzyć najpierw o swoim kąciku do zabawy, potem o własnej szufladzie, gdzie można schować największe skarby jak chociażby znaleziony wczoraj czarodziejski kamień, czy przywiezioną znad morza „szumiącą” muszelkę. Ponieważ gromadzimy wokół siebie coraz więcej przedmiotów, to szybko pojawia się marzenie o własnym biurku, na którym można poukładać swoje rzeczy i spokojnie rysować, a w końcu zaczynamy też marzyć o swoim pokoju. To marzenie, zwłaszcza w rodzinach wielodzietnych nie zawsze może być spełnione, ale nawet jeśli pokój trzeba dzielić z rodzeństwem, to i tak daje to poczucie prywatności. Kiedy już samodzielnie podejmujemy życiowe decyzje, posiadanie własnego mieszkania staje się jednym z najważniejszych priorytetów.

Źródło ilustracji:

https://id.wikipedia.org/wiki/Ruang_tamu

Polityka mieszkaniowa na papierze

Sprawa jest na tyle poważna, że ma nawet swoje uwarunkowania prawne. Ci, którzy stanowią prawo to przecież nasi reprezentanci, a my dokonując wyboru konkretnych osób nadaliśmy im mandat dbania o nasze interesy. Doskonale wiemy, że posiadanie własnego kąta leży w interesie każdego z nas i dlatego oczekujemy od krajowych przywódców, że tego interesu dopilnują. Z drugiej strony w interesie rządzących także leży posiadanie własnego mieszkania, przy czym zazwyczaj w ich interesie leży przede wszystkim utrzymanie się przy władzy przez kolejną kadencję. To dla wyborców bardzo dobra wiadomość, bo pozwala egzekwować od polityków realizację założonych podczas kampanii wyborczych celów, a polityka mieszkaniowa stanowi zwykle jeden z celów najważniejszych. Zapewnienie mieszkania każdej rodzinie raczej się w praktyce nie udaje, ale i tak rządzący mogą czuć się spełnieni, bo dzięki ich wysiłkom powstają zapisy odpowiednich i brzmiących przekonywująco aktów prawnych. Można się więc dowiedzieć że… mieszkanie jest zarówno dobrem społecznym, jak i dobrem rynkowym. Jako dobro społeczne służy zaspokojeniu podstawowej potrzeby ludzkiej – potrzeby schronienia, zapewnia poczucie bezpieczeństwa i determinuje warunki życia człowieka. Dlatego też Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej nakłada na władze publiczne obowiązek prowadzenia polityki sprzyjającej zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli. Polityka mieszkaniowa państwa, poprzez wsparcie finansowe, organizacyjne, społeczne i regulacyjne, ma na celu umożliwienie każdemu zaspokojenie jego potrzeb mieszkaniowych oraz życie w godnych warunkach.

Polityka mieszkaniowa w majątku

W pierwszych latach XX wieku, kiedy Marta Oczkiewiczówna razem ze swoimi siostrami bawiła się w rodzinnym majątku ziemskim na terenie Wielkopolski termin polityki mieszkaniowej ograniczał się do decyzji właścicieli posiadłości w zakresie lokowania domowników i gości w sposób uwzględniający pory roku, by zimą ogrzewać jedynie część pomieszczeń. Dziewczynki (było ich w końcu aż osiem) nie miały osobnych pokoi, ale na noc udawały się do przeznaczonych już tylko dla nich dwóch dużych sypialni. Osobną sypialnię mieli ich bracia: Xawery - Rafał i Władysław. Poza godzinami przeznaczonymi na naukę czas spędzano na beztroskich zabawach. Rodzice tej gromadki raczej nie byli zainteresowani warunkami mieszkaniowymi swojej służby folwarcznej, a kiedy sami wskutek wielu niesprzyjających okoliczności zaczęli bankrutować i stopniowo tracić posiadane dobra, tym bardziej skupili się na własnych problemach mieszkaniowych. Zmuszeni do osiedlenia się w jednej z ostatnich ocalałych posiadłości w Złotnikach Kujawskich starali się ograniczać wydatki, by starczyło na edukację dzieci i podstawowe potrzeby rodziny. Chociaż metraż powierzchni mieszkalnej bardzo się skurczył, to nadal w co prawda mocno ograniczonej liczbie, ale zatrudniano służbę, przy czym jej warunki mieszkaniowe nie były przedmiotem szczególnego zainteresowania właścicieli.

Polityka mieszkaniowa służby folwarcznej

Warunki bytowe najuboższych klas społecznych w Polsce na początku XX wieku i w okresie międzywojennym należały do najgorszych w ówczesnej Europie. Właściciele majątków zazwyczaj nie zaprzątali sobie głów stanem mieszkaniowym, a tym samym sanitarnym swojej służby, zwłaszcza robotników rolnych. Bezrolne chłopstwo mieszkało w ciemnych niskich zabudowaniach zwykle jedno lub dwuizbowych, bez dostępu do najprostszych urządzeń sanitarnych, często w sporej odległości od studni. Bywało, że w izbie mieszkalnej razem z ludźmi trzymano tzw. żywy inwentarz. Statystyczna rodzina była liczna, ale nie było mowy o przeznaczeniu osobnego miejsca do spania dla każdego z jej członków. W takich warunkach niezwykle trudno było utrzymać czystość, a szerzące się choroby zakaźne stanowiły codzienność. Wszechobecna bieda i codzienna ciężka praca ustanawiały priorytety. Podstawowym było zaspokojenie głodu, na inne potrzeby domowników nie zwracano więc należytej uwagi. Życie toczyło się z dnia na dzień, bez perspektyw i tylko nieliczne rodziny nie poddawały się losowi walcząc o poprawę bytu i widząc w kształceniu dzieci nadzieje na lepsze jutro. Doskonałą ilustrację problemu znajdziemy w reportażu z 1934 r. autorstwa Bernarda Newman`a  „Rowerem przez II RP, niezwykła podróż po kraju, którego już nie ma”

Polityka mieszkaniowa niezależna od metrażu

Rodzina Marianny i Bolesława Stefańskich była zawsze bardzo biedna i do czasu przeprowadzonej w latach 1944 -1945 reformy rolnej, w wyniku której mogła już gospodarować na swoich 5 ha gruntów rolnych także mieszkała w niezwykle trudnych warunkach. Wystawiony po zakończeniu wojny na własnym już gospodarstwie niewielki domek, wówczas spełnienie rodzinnych marzeń - nigdy z powodów ekonomicznych nie doczekał się rozbudowy. Chociaż był naprawdę maleńki, to z racji panującej tam atmosfery zachował się w pamięci dzieci i wnuków jako miejsce wręcz bajkowe, a do spędzenia tam części letnich wakacji tęskniono cały rok. Poza rodzicami, zawsze w tym domu była Ircia. Dopóki nie wyszła za mąż i nie miała swoich córek Marysi i Ani, nieprzebrane pokłady macierzyńskich uczuć lokowała w bratankach i siostrzeńcach. Kiedy natomiast rodzinną dzieciarnię zasiliły jeszcze jej córki, domek i jego otoczenie stały się jednym wielkim magazynem miłości. Musiało tak być, bo chociaż mądre podręczniki podają zupełnie inne dane dotyczące składu procentowego organizmu człowieka, to Marianna składała się w ponad 90%  z miłości, resztę pozostawiając tkankom i sile do codziennej ciężkiej pracy. Trudno się więc dziwić, że takie cechy odziedziczyły też dzieci. Bolesław był cichy i małomówny, ale poza miłością do swojej rodziny do której tak bardzo tęsknił pracując we francuskiej kopalni, miał jeszcze dużo miejsca na wielką miłość do koni. Chociaż rodzina była biedna, koń miał tam zawsze swoje miejsce i rolę do spełnienia. Pracował w polu, ale też stanowił wielką atrakcję dla dzieci. Z największą codzienną tęsknotą do tego miejsca na ziemi mierzyły się dzieci Stanisława i Zosi, które z uwagi na odległość od miejsc zamieszkania gościły u swoich dziadków tylko kilka razy w ciągu roku. Za to, kiedy już tam dotarły, przejmowały kontrolę nad całym gospodarstwem. Pilnowały psów i kotów, karmiły domowe ptactwo i małe prosiaczki, zbierały rzęsę dla kaczek z (byłego) dworskiego stawu, zrywały jabłka i czereśnie, jeździły konno i na rowerach, piekły placki na kuchennej blasze, ubijały masło w wielkiej maselnicy, biegały po polach, nosiły posiłek dla żniwiarzy albo jeździły z dziadkami na targ drabiniastym wozem. Ich tajemniczym królestwem był strych, na który można było wejść tylko po drabinie. Tam wśród mnóstwa składowanych przedmiotów i worków ze zbożem można było ukryć swoje skarby, a zabawa trwała zazwyczaj wiele godzin.

Polityka mieszkaniowa na osi czasu

Z czasem córki Marty i Antoniego oraz (poza Ircią) trójka dzieci Marianny i Bolesława opuściło rodzinne domy. Ich samodzielne, dorosłe życie przypadło w dużej części na lata PRL. W powojennej biedzie i czasach komunistycznego reżimu polityka mieszkaniowa państwa sprowadzała się głównie do planów i obietnic. Przez długi czas nie istniała możliwość zakupu mieszkania na warunkach wolnego rynku. Powstawały spółdzielnie mieszkaniowe, zakładano książeczki mieszkaniowe na które przez lata wpłacano określone kwoty, przy czym zgromadzone w ten sposób środki pokrywały z upływem lat coraz mniejszą część sumy potrzebnej na zakup oczekiwanego mieszkania. Zdobycie własnego lokum stawało się coraz trudniejsze. W niektórych gałęziach gospodarki można było uzyskać mieszkanie służbowe, lub skorzystać ze skrócenia czasu oczekiwania na przydział mieszkania własnego. Wiązano się zatem z zakładami pracy na długie okresy, ale nikomu to specjalnie nie przeszkadzało, bo też i na rynku pracy słowo konkurencja w zasadzie nie istniało. Bohaterowie rodzinnego mezaliansu Basia i Stanisław nie dorobili się nigdy własnego mieszkania. Początkiem ich wspólnej drogi był Człuchów, gdzie zatrudnienie w szkole wiązało się z uzyskaniem służbowego, niewielkiego ale jednak samodzielnego mieszkania. Kiedy Stanisław rozpoczął swoje toruńskie studia, uczelnia na podstawie zapisów dekretu z 21 grudnia 1945 roku wprowadzającego przymusową gospodarkę lokalami przyznała jego już wówczas pięcioosobowej rodzinie zakwaterowanie w  największym pokoju pewnej toruńskiej rodziny z jednoczesnym zapewnieniem  prawa do korzystania z kuchni i łazienki. Po zakończeniu studiów odpowiadającą sobie ofertę pracy wraz z mieszkaniem służbowym otrzymał dopiero po roku, więc na ten okres Basia z dziećmi przeniosła się z powrotem do Człuchowa, korzystając z gościny swojej rodziny. Zatrudnienie w tym czasie Stanisława w Staroźrebach zabezpieczało rodzinę nie tylko finansowo, ale też i w produkty żywnościowe, które młody ojciec dostarczał do Człuchowa w prawie każdą niedzielę.

Pomocowa polityka mieszkaniowa

Dzięki przyjęciu przez Stanisława oferty pracy wraz dużym służbowym mieszkaniem rodzina ostatecznie wylądowała w Płocku i osiadła tam na stałe. W pierwszych latach zajmująca się dziećmi Basia nie mogła jeszcze podjąć pracy, ale ze swoich panów zawodowych wcale nie rezygnowała. Chciała uczyć siebie i uczyć innych, zwłaszcza, że literatura była zawsze jej wielką pasją, zdecydowanie większą niż prowadzenie domu. Trzeba podkreślić, że w jej rodzinnym domu nawet najtrudniejsze wojenne lata traktowano jako okres przejściowy wierząc, że po nich wróci dostatek i dużo wolnego czasu na analizowanie dzieł literackich, a sprzątaniem i gotowaniem zajmie się służba. Życie te przekonania brutalnie zweryfikowało w niejednej polskiej rodzinie, a rzucona na powojenną „głęboką wodę” Basia była tylko tego przykładem. Nie znosiła zwłaszcza gotowania, ale dbający o swoją rodzinę zaradny Stanisław szybko znalazł rozwiązanie i dla rodziny wykupiono codzienne obiady w szkolnej stołówce. Niestety potrzeby obiadowe były w ten sposób zabezpieczone tylko podczas roku szkolnego, więc Basia nigdy na czas wakacji nie czekała z radością. Sprzątanie dużego płockiego mieszkania było dla gospodyni kolejnym codziennym wyzwaniem, chociaż te czynności akurat lubiła i starała się je wykonywać bardzo starannie. Nie byłoby pewnie z tym większego kłopotu, ale tym razem to Stanisław nie akceptował wykonywania przez swoją ukochaną żonę  codziennej pracy fizycznej bojąc się o nadwyrężenie jej sił. I pewnie z tej przyczyny od początku ich płockiego okresu życia, w domu pojawiały się kolejne panie „do pomocy”. Zajmowały się głównie praniem i sprzątaniem, a często również opieką nad czwórką dzieci i najbardziej na świecie nieposłusznym psem. O ile była to wyraźna pomoc dla rodziców w prowadzeniu domu, to już dla ich pociech źródło dużego dyskomfortu. To były lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte XX wieku, czyli szczyt funkcjonowania ideologii komunistycznej. Dzieci chodziły do przedszkola, potem do szkoły, a będąc w grupie swoich rówieśników szybko zrozumiały, że obecność w domu „pomocy domowych” jest bardzo źle widziana.  Robiły więc wszystko, by kolejnych pań z domu się pozbyć. To się im jednak nigdy do końca nie udawało i poprzedniczkę po jakimś czasie zastępowano nową osobą. Basia po kilku latach podjęła pracę zawodową, ale równocześnie rozpoczęła swoją ścieżkę zaocznego uzupełnienia edukacji, więc przyczyna zatrudnienia pomocy do prowadzenia domu nie ustała. Z upływem czasu wraz ze zmianami politycznymi w kraju oraz narastającą wiedzą i dojrzałością dzieci zacierały się wzajemne konflikty, a pojawiały serdeczne relacje, z których część przetrwała zresztą przez długie lata.

Polityka mieszkaniowa  po nowemu

Po wielu latach z racji modernizacji szkolnej infrastruktury trzeba było zajmowane przez wiele lat mieszkanie służbowe opuścić. To było dla rodziny duże zaskoczenie, bo nikt o zapewnieniu alternatywnego lokum wcześniej nie pomyślał. Sprawę uratowała pozycja zawodowa Stanisława, cieszącego się doskonałą opinią i zaufaniem środowiska nauczycielskiego. I tak zajmowane dotychczas mieszkanie służbowe zostało zamienione na przydział nowego z zasobów kwaterunkowych miasta. Tam dorastały dzieci, tam zakładano już kolejne, nowe rodziny. Dopiero po wielu latach stosownie do współczesnych regulacji prawnych mieszkanie zostało wykupione i od tamtej pory nie ma już charakteru służbowego, a stanowi prywatną własność.

#

Dzisiaj czasy są już inne, dziś dokonujemy wyboru pomiędzy wynajmem, a zakupem mieszkania. Dziś bierzemy kredyty, zabezpieczając sobie zajęcie w postaci ich spłat na długie lata, nieraz nawet na całe zawodowe życie. Chociaż również współcześnie istnieją możliwości zapewnienia przez pracodawcę mieszkania służbowego w powiązaniu z zatrudnieniem, to nikt z takich ofert nie korzysta przez dłuższy czas licząc się ze zmianą pracy, z konkurencyjnością firm, ale również z ich potencjalną upadłością.  

Cóż, czasy, a z nimi i polityka mieszkaniowa nie tylko opisywanej rodziny wyraźnie się zmieniają….

Alicja Barwicka

GdL 6/2022