Mezalians po polsku

Alicja Barwicka

Jest to ciąg dalszy losów rodzin Kowalskich i Stefańskich - poprzedni odcinek pod linkiem

https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wazniejsze-nowosci/1431-nie-ma-tego-zlego-co-by-na-dobre-nie-wyszlo

Jak wie każdy Polak jest w naszym kraju poza Warszawą kilka jeszcze innych stolic. Jest Opole - stolica polskiej piosenki, jest historyczny Kraków, są Katowice - stolica polskiego górnictwa, jest Zielona Góra - stolica polskiego kabaretu, są Gdynia, Giżycko albo Mikołajki, (zależnie od kierunku wiatru, co w żeglarstwie ma pierwszoplanowe znaczenie) - polską stolicą żeglarstwa, Leszno, Ostrów Wielkopolski albo Bezmiechowa (znowu zależnie od wiatru) stanowią stolicę polskiego szybownictwa, a np. Ciechocinek jest tylko jedną z wielu stolic polskich uzdrowisk. Takich przykładów można podawać wiele, nikt też nie ma wątpliwości, że stolicą polskich Tatr jest Zakopane. I chociaż to Ciechocinek obfituje w opowieści o sanatoryjnych romansach, to całkiem nie sanatoryjny romans Basi Kowalskiej i Stanisława Stefańskiego skutkujący wielkim mezaliansem narodził się właśnie w Zakopanem.

<a href=

Widok na Zakopane z Butorowego Wierchu

Źródło ilustracji:

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/58/Zakopane_T58.jpg

Jak Basia poznała Stasia

Tuż po wojnie z uwagi na ogromne braki kadrowe dotyczące rozmaitych profesji, szczególnie tych wymagających wyższego wykształcenia organizowano szereg rodzajów kursów zawodowych umożliwiających zakończenie edukacji na poziomie licealnym i zdobycie zawodu. Uczestnikami zakopiańskiego powojennego kursu pedagogicznego byli ludzie młodzi i bardzo młodzi, którym wybuch wojny przerwał edukację zazwyczaj na etapie zakończenia nauki w gimnazjum. Byli też tacy, którzy szykowali się już 1 września 1939 roku do rozpoczęcia edukacji na poziomie liceum. Wszystkim zależało na zdobyciu tzw. dużej matury i zdobyciu wykształcenia zawodowego. Chcieli zapomnieć o wojnie, wrócić do normalności, spełniać się w roli pedagogów. Mieli wiele zapału, a z racji bagażu wojennych doświadczeń byli również odporni na trudy codzienności. Zajęcia w zakopiańskiej willi Przystań miały się rozpocząć bez zbędnej zwłoki już następnego dnia po przyjeździe uczestników. Pewnie dlatego zakwaterowanie kursantów przebiegało szybko, w niewielkim chaosie organizacyjnym, a młodzi ludzie chcąc jak najszybciej zagospodarować swoje miejsca w przydzielonych pokojach wędrowali pomiędzy nimi wymieniając informacje i spostrzeżenia lub pożyczając brakujące przedmioty potrzebne do rozpoczęcia nowego etapu życia. I właśnie potrzeba  pożyczki jakiegoś elementu wyposażenia skłoniła Stanisława do pojawienia się w sąsiednim pokoju, gdzie na stole stała Basia wkręcając żarówkę do sufitowej lampy. Stanisław zapomniał po co przyszedł do tego pokoju. W ułamku sekundy zmieniły się jego priorytety życiowe. Już nie bezwzględnie zdobycie za wszelką cenę wykształcenia, by być samowystarczalnym, wrócić na warszawską uczelnię i studiować ukochaną fizykę z astronomią. Zakochał się w Basi zanim ją naprawdę poznał, nawet zanim z tego stołu zeszła na ziemię.

Wpływ uczuć na postępy w nauce

Podczas trwania zakopiańskiego kursu zawiązała się niejedna bliższa znajomość i niejedno trwałe uczucie, być może niejedno wybuchło równie gwałtownie jak to Basi i Stanisława. Szybko stali się nierozłączną parą. Uczyli się razem, a raczej Stanisław starał się nauczyć Basię przynajmniej wymaganych programem pojęć i wzorów matematycznych oraz praw fizyki. To były jego pierwsze ćwiczenia praktyczne w zakresie umiejętności dydaktycznych. Nie szło mu najlepiej, bo Basia (w końcu zawodowa aktorka) zdecydowanie wolała literaturę piękną, w kółko deklamowała dzieła Mickiewicza, Norwida i swojego ulubionego poety- Juliusza Słowackiego. Siłą rzeczy, zanim kurs się zakończył Stanisław znał na pamięć większość z tych utworów oraz do perfekcji doprowadził sztukę rozwiązywania w jednym czasie zadań matematyczno - fizycznych zlecanych na sprawdzianach i egzaminach dwóm różnym grupom  słuchaczy. Po latach opowiadał, jak rozpierała go duma, kiedy wykładowca poradził mu, by wziął u Basi dodatkowe lekcje z przedmiotów ścisłych, które ta rozwiązywała bezbłędnie zawsze jako pierwsza na kursie.

Efekty pisania listów

Miłość kwitła i rokowała trwały związek, należało więc powiadomić rodzinę. Stanisław zrobił to listownie, a wiadomość wprowadziła w rodzicielską dumę Mariannę i Bolesława. Dotychczas mocno kibicowali swojemu najstarszemu synowi w jego edukacyjnych zamiarach i nie spodziewali się teraz szybkiego ożenku, ale zszokował ich przede wszystkim status społeczny kandydatki na żonę. Dziewczyna z co prawda zubożałej, ale jednak ziemiańskiej rodziny to była dla syna przedwojennego bezrolnego wieśniaka, przedstawiciela służby folwarcznej niewyobrażalna przepaść społeczna. Z przyczyn ekonomicznych rodzice Stanisława nie mogli sobie oczywiście pozwolić na odwiedziny w Zakopanem, ale cieszyli się szczęściem swojego dziecka.

Basia bardzo często wysłała do domu listy informujące o tym co się działo na kursie i chwaliła się swoimi osiągnięciami w nauce. Nikogo nie dziwił fakt jej aktywności w zakresie humanistycznym ani informowania o samodzielnym zorganizowaniu konkursu literackiego i kilku wieczorów poezji, ale kiedy zaczęła napominać o spotkaniu miłości swojego życia oraz zaczęła się chwalić najwyższymi lokatami w zakresie egzaminów z zakresu matematyki i fizyki wprowadziła w rodzinie na tyle duże zaniepokojenie, że jej mama Marta zabrała ze sobą młodszą córkę Jadzię i udały się do Zakopanego, by na miejscu się przekonać co tak naprawdę się wydarzyło.  

Protokół poinspekcyjny

Inspekcja trwała kilka dni, bo stan faktyczny był klarowny. Kurs zbliżał się do końca, a Basia i Stanisław planowali wziąć ślub zaraz po jego zakończeniu. Dzięki uzyskaniu wymaganych prawem dokumentów potwierdzających zdobycie zawodu nauczyciela mogli liczyć na zatrudnienie w szkole i uzyskać przydział służbowego mieszkania. Tak zamierzali rozpocząć swoją nową drogę. Marta była do tych planów nastawiona sceptycznie nie tylko dlatego, że pamiętała z własnego dzieciństwa status dzieci służby folwarcznej i nie spodziewała się takiego mezaliansu w zamążpójściu swojej córki. Główny powód był bardziej prozaiczny. Młodsza Jadzia miała już w Bydgoszczy narzeczonego i perspektywa wydania za mąż w krótkim czasie obu najstarszych córek była z powodów finansowych sprawą niezwykle trudną. Nie dzieliła się jednak z nikim swoimi wątpliwościami, bo Stanisław sprawił na niej wyjątkowo korzystne wrażenie. Był wobec Basi czuły i opiekuńczy, a podczas wizyty również niezwykle uprzejmy wobec jej mamy i siostry. Bardzo się zresztą starał i chociaż uważał, że każdej napotkanej w życiu osobie należy się (oczywiście tylko dla jej własnego dobra i korzyści) wyjaśnienie astronomicznej struktury wszechświata i zasad działania cząstek elementarnych, to jednak na prośbę Basi z takich wykładów dla ważnych gości z żalem zrezygnował. Miał z tego powodu wrażenie niespełnionego zadania, więc wybrał inną drogę aktywności towarzyskiej i zaaranżował znajomość Jadzi ze swoim serdecznym kolegą, uważając, że byłaby to dla młodszej siostry Basi doskonała partia. Prawie mu się udało, bo obie strony wykazywały sobą właściwe zainteresowanie, ale Marta będąc spostrzegawczą matką wtrąciła się szybko, przypominając Jadzi o pozostawionym w Bydgoszczy narzeczonym. Ostatecznie obie panie wróciły do domu, a Jadzia nie odpowiadała już na wysyłane z Zakopanego listy.

Koniec sielanki

Marta wróciła do domu z mieszanymi uczuciami. Cieszyła się szczęściem córki, a kandydat na zięcia bardzo jej się podobał, martwiła ją jednak przepaść pomiędzy pochodzącymi z tak odległych warstw społecznych narzeczonymi. Bała się, że kilkudniowa obserwacja Stanisława, którego zachowanie podczas pobytu w Zakopanem uważała wręcz za wzorcowe   mogła nie gwarantować powodzenia i trwałości rodzącego się przyszłego małżeństwa. Z drugiej strony była realistką, widziała jak zmienia się powojenna Polska, jakie ma obecnie priorytety i co się stało z ziemiaństwem z którym się ciągle utożsamiała. Nadal miała w pamięci zupełnie inny obraz bezrolnych chłopów i dzieci służby folwarcznej, z którymi pozwalano jej się bawić w majątku rodziców. Nie wiedziała jakie ma przyjąć stanowisko, ale miała nadzieję, że po analizie sytuacji ostateczną i z pewnością właściwą decyzję podejmie Antoni. Zawsze liczyła się ze zdaniem męża i nie miała powodów by mu nie ufać. Kiedy wyniki zakopiańskiej inspekcji zostały mu przedstawione decyzja Antoniego (jak to u zawodowego wojskowego) zapadła bardzo szybko i nie było od niej odwołania. Nie wyrazi zgody na ślub najstarszej córki z synem dworskich parobków.

Nieraz warto się spieszyć

Rzecz w tym, że młodzi narzeczeni nie zawracali sobie głowy decyzjami rodzin. Owszem, dokonali wzajemnie prezentacji kandydatów, ale uważali, że ślub jest ich i tylko ich decyzją. Właśnie zdobyli wykształcenie dające możliwość zatrudnienia i niezależności finansowej, nie zamierzali tym samym obciążać rodzin swoim utrzymaniem. Pełni entuzjazmu pojechali do Człuchowa nie mając wiedzy o niekorzystnej dla nich decyzji podjętej przez ojca Basi. Przyjęcie Stanisława w domu przyszłych teściów miało charakter dość wyniosły i lodowaty, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia, bo jak sam po latach wspominał jego rodzice  byli nieraz dużo gorzej traktowani na staroźrebskim dworze, a przecież jakoś dawali sobie w życiu radę. Pierwsze kroki skierowali młodzi do urzędu stanu cywilnego oraz do ogłaszającej właśnie powojenny nabór szkoły podstawowej. Zlokalizowany nad brzegiem jeziora budynek szkolny nie został podczas wojny zniszczony i prezentował się wyjątkowo pięknie. Oboje dostali tam swoją pierwszą pracę, a Stanisławowi przydzielono nawet mały pokoik służbowy. W pierwszych latach powojennych wszyscy i ze wszystkim bardzo się spieszyli. Starano się nadrobić utracony wojną czas, odszukać zaginionych w wojennej zawierusze bliskich, odbudować rodzinne relacje, zakładać rodziny. W człuchowskim urzędzie stanu cywilnego była już oczywiście kolejka chętnych do zawarcia małżeństwa, ale posuwała się szybko. Nikt nie zawracał sobie głowy rezerwacją bankietów, organizacją prywatnych przyjęć weselnych, czy sprowadzeniem z odpowiedniej pracowni ślubnych kreacji. Chociaż Antoni był dla swojej rodziny niekwestionowanym autorytetem i nie zamierzał zmieniać zdania, to już pierwsze tygodnie znajomości z nowo poznanym wybrankiem Basi wyraźnie złagodziły napięcie, a Stanisław zyskiwał sobie coraz większą sympatię rodziny narzeczonej. Szczególnie polubiły go najmłodsze siostry Basi Halinka, Gosia i Milenka.

Do czego są potrzebne dobre wróżki?

Zbliżał się termin uroczystości, młodzi oczekiwali akceptacji ich związku, ale Antoni trwał w swoim postanowieniu. I tu wkroczyła do akcji „ciotka Janicka”. Jak już wcześniej wspomniano (rozdział: Czas pokoju, czy niepokoju?) nigdy nie należała do rodziny, ale była przez wiele lat jej najlepszym opiekunem i przyjacielem. Odbyła poważną rozmowę z rodzicami Basi i wymogła na Antonim akceptację dla wyboru drogi życiowej najstarszej córki. Nie wiadomo jakich argumentów używała, ale najważniejsze, że były efektywne. To ona ostatecznie zadbała o oprawę uroczystości i elegancko ubrała do ślubu młodą parę.

I tak nota bene w dniu urodzin dotychczas tak nieprzychylnego sprawie Antoniego 29 września 1947 roku narodziła się nowa rodzina i chociaż powstała na bazie niezłego mezaliansu, to okazała się tworem nadzwyczaj solidnym, wartym kolejnej opowieści…

Alicja Barwicka

GdL 12/2021