Samokształcenie z dwulatkiem u boku…

Barbara Iwanik

Jednym z obowiązków lekarza rezydenta jest uczestnictwo w kursach specjalizacyjnych. W moim wypadku większość z nich odbywa się poza miejscem zamieszkania. Kiedyś wyjazd na kurs był dla mnie relaksem, ucieczką od codzienności. Po wielogodzinnych wykładach spędzałam czas leniwie, pijąc kawę i włócząc się po mieście, spotykałam wielu znajomych, a rozmowy rzadko kończyły się przed północą.

W tym roku moja rodzina stanęła przed zadaniem zorganizowania wyjazdu na kurs w towarzystwie dwuletniej córki. Wiem, że zostawienie jej w domu byłoby łatwiejsze logistycznie, jednak nie byłam gotowa na tak długą rozłąkę.

Kurs specjalizacyjny jest obowiązkiem młodego lekarza, ale uzyskanie pozwolenia na opuszczenie szpitalnego oddziału bywa problemem. Wiele szpitali nie dofinansowuje wyjazdów na kursy, a koszty transportu oraz zakwaterowania całej rodziny w stolicy potrafią niemile zaskoczyć.

Po dopełnieniu formalności u pracodawcy zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Najpierw zarezerwowałam nocleg i zorganizowałam opiekę nad naszym psem (dziękuję, mamo!). Następnie zaczęliśmy z mężem roztrząsać wiele na pozór błahych tematów: co jeść przez 10 dni, żeby nie zbankrutować, jak zmieścić się w trójkę na dwóch tapczanach, jak spędzać czas w obcym mieście podczas deszczu oraz wichury, w co zapakować wszystkie potrzebne rzeczy (ostatniego dnia pożyczaliśmy walizki od znajomych).

IMG 6268300W końcu, po wielu przygotowaniach, wyruszyliśmy do Domu Nauki CMKP w Warszawie. Po drodze odśpiewaliśmy wszystkie znane nam piosenki dla dzieci oraz wysłuchaliśmy ponadczasowej Chatki Puchatka. Na miejscu czekał na nas przyjazny pokój, który nasza córka oceniła jako „przepiękny”. Pani recepcjonistka trochę się zdziwiła, gdy zobaczyła nasze pudło pełne zawekowanego jedzenia (poczułam się prawdziwym „słoikiem”!), ogromny dmuchany materac i kilkanaście książek dla dzieci. Córka w Domu Nauki poczuła się jak ryba w wodzie. Bez problemu zasypiała na skrzypiących tapczanach, chętnie zjadała domowe zupy odgrzewane w aneksie kuchennym oraz ciągle chciała się kąpać w kabinie prysznicowej. Podczas gdy ja uczestniczyłam w kursie, mój mąż każdego dnia organizował ciekawe wycieczki po Warszawie. Popołudnia i długie wieczory spędzaliśmy razem na wspólnej zabawie i czytaniu. Nie żałuję, że pojechaliśmy na kurs całą rodziną.

Tekst i zdjęcia
Barbara Iwanik
młodszy asystent na oddziale chemioterapii

GdL 12_2017