Spacerowe refleksje

Barbara Iwanik

Gdy byłam w ciąży, marzyłam o uchwycie na kawę doczepianym do dziecięcego wózka. Oczyma wyobraźni widziałam siebie na ławce w parku, jak czytam aktualną prasę i popijam ciepłą latte, podczas gdy w wózku rozkosznie śpi moja mała córeczka.

swiat2300Ten obrazek na zawsze pozostał w sferze marzeń... na palcach jednej ręki policzyć mogę spacery, na których córka zasnęła... nie udało mi się również przeczytać tych wszystkich i gazet i książek, na które miałam ogromną ochotę. Jednak w początkowym okresie macierzyństwa trafiłam na interesującą lekturę pt. Ostatnie dziecko lasu, której autor, Richard Louv stawia odważną hipotezę: dzieci we współczesnym świecie cierpią na „zespół deficytu natury”. I choć takiego rozpoznania nie znajdziemy w klasyfikacji ICD-10 ani nie przeczytamy o nim w literaturze medycznej, wydaje mi się ono wyjątkowo trafne. Dzieci spędzają długie godziny w czterech ścianach domów i placówek, a moda na leśne przedszkola dopiero nieśmiało dociera do Polski. Rodziny spędzają również dużo czasu w samochodzie, bo przewożenie podopiecznych z miejsca na miejsce jest o wiele sprawniejsze niż spacer. Wielu rodziców obawia się wychodzenia z dziećmi na mróz i wiatr, a wśród babć często króluje obawa o przewianie i bez czapeczki, kocyka i śpiworka boją się wyjść z wnukami do parku. (Na szczęście są wyjątki! Codziennie z zapartym tchem podziwiam wyczyny pewnej babci, która grasuje z wnukiem na pobliskim placu zabaw – niestraszne jej zamarznięte huśtawki i mokra karuzela). Zainspirowana wizją „wychowania blisko natury” postanowiłam zaufać autorowi i podążać za zainteresowaniami swojej córki...

Na dworze wszystko było ciekawsze niż w domu. Gdy miała zaledwie 3 miesiące, kładłam ją na grubym kocu na jesiennych liściach, by mogła czuć ich szelest. Od maleńkości lubiła dotykać kory drzew i ostrzyć zęby patykami. Codzienny poranny spacer wszedł nam w krew, a w weekendy chętnie jeździmy do lasu. Z wózka zrezygnowała bardzo szybko na rzecz spacerów o własnych siłach, skakania po błocie i zbierania kasztanów. Chętnie zagląda do dziupli w drzewach i wypatruje wiewiórek. Zimą ściąga rękawiczki, by dotknąć śniegu i cieszy się z zamarzniętych kałuż. Lubi również karmić gołębie i kaczki, ziarno dla nich kupujemy w ilościach hurtowych w cenie 3,70 zł za kilogram. Jedną z naszych ulubionych zabaw w parku jest zrywanie białych śnieguliczek, które miło pykają pod butami, nawet nasz pies potrafi chodzić tak, by na nie nadepnąć.

Oczywiście są takie dni, kiedy jestem zwyczajnie zmęczona i trudno mi wówczas być wyrozumiałą mamą... chciałabym, żeby córka szła szybciej, nie podnosiła każdego patyka z ziemi, żeby nie wkładała rąk do kałuży i przestała ciągle oglądać się za siebie. Jej zachwyt nad światem codziennie uczy mnie cierpliwości, nie muszę płacić za drogie kursy mindfulness... dzięki niej potrafię na chwilę przystanąć i rozejrzeć się dokoła. Poznałam gatunki drzew rosnące w pobliżu naszego domu oraz zostałam amatorem ornitologii. Zabieram do parku lornetkę i atlas ptaków, potrafię już nazwać wiele z nich. Nawet półtoraroczna córka umie dostrzec dzięcioła i skradać się po cichutku, żeby go nie przestraszyć...

Nie wiem, jak długo jeszcze spacery z matką po parku będą wygrywać ze świnką Peppą, ale na razie przyroda prowadzi 1:0.

Tekst i zdjęcia
Barbara Iwanik
młodszy asystent na oddziale chemioterapii

GdL 2_2017