Dobre zakończenie, czyli...

lekarz pacjentem

... nowotworowy happy end

Małgorzata Zarachowicz

Brzmi jak, nie przymierzając, oksymoron. Ostatni dzień lutego i ostatnia tabletka – zakończone 6 i pół roku leczenia. Jestem zdrowa. Badania to potwierdzają. Powinnam jedynie od czasu do czasu poddawać się kontroli lekarsko-obrazowej.

Od operacji w lipcu 2010 udało mi się przeżyć niełatwą terapię przez pierwsze półtora roku, potem było tylko lepiej. Powróciłam z dalekiej podróży do stanu umożliwiającego mi po pierwszym dramatycznym półroczu ponownie podjąć pracę zawodową. Sił miałam mało, ale nie powstrzymało mnie to przed różnymi aktywnościami. Jeszcze w peruce na łysej, świeżo „pochemicznej” głowie brałam udział w zakładaniu stowarzyszenia. Potem wystartowałam, niczym królik z kapelusza, w wyborach do Okręgowej Rady Lekarskiej i zostałam jej członkiem oraz delegatem na zjazd krajowy. Jestem członkiem komisji ds. zatrudnienia lekarzy. Podejmowałam też działania w sprawie uregulowania stwierdzania zgonów – to chyba najtrudniejsze zadanie, bo opór władzy jest w tej kwestii niezwykły. Przed ponad rokiem zostałam kierownikiem („kierownicą”?) dużej przychodni POZ i licznych poradni specjalistycznych. Poza tym podjęłam się pracy w charakterze lekarza sądowego (w bardzo małym zakresie czasowym, raczej z ciekawości).

A najważniejsze wydarzyło się w grudniu 2016 r., co prawda bez mojego udziału – zostałam babcią cudownego wnuka. To zdarzenie kompletnie wywróciło mój świat uczuciowy i wprowadziło do niego niezwykłą łagodność i radość. I daje możliwość udziału we wzrastaniu małego człowieka.

Myślę też o własnej ciekawej przyszłości. Zostało mi do przejścia pięć szlaków w Tatrach (ostatni raz byłam tam 8 lat temu) – trzy z nich to istotne: Kozi Wierch, Buczynowe Turnie i przełęcz pod Chłopkiem, pozostałe to trasy spacerowe, ale też do zaliczenia, do kompletu.

Mam też pomysł na emeryturę, trochę późniejszą niż ustawa przewiduje. Chcę osiąść w głuszy prawie zupełnej. W tym celu niebawem nabędę piękny stary dom (koniec XIX w.), wyremontuję go i będę tam uprawiać grządki warzywne, zielarskie, kępy kwiatowe i opiekować się zwierzakami ze schroniska – mam w planie parę kucyków, osiołków, psów i kotów; marzy mi się też świnka miniaturka i takaż kózka. Tam są zdrowe tereny, krowy pasą się na łąkach, a ich gospodarze otrzymują w zamian mleko o właściwościach powszechnie niedostępnych. Już robiłam z tego mleka sery.

Kiedy zachorowałam, nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. Jeśli jednak człowiek chce żyć, medycyna jest bezsilna. ;) Ale bez możliwości współczesnej medycyny nie byłoby to możliwe.

Oczywiście nadal zderzam się z trudnymi sytuacjami rodzinnymi, zawodowymi, ale nie odbiera mi to radości ze zwykłego życia. Mam dystans.

Poza tym ważne są dobre relacje z ludźmi i prawdziwe przyjaźnie.

Małgorzata Zarachowicz

GdL 4_2017