Wyprawa do miasta Wahran

 DSC05033-001blog

W podróżach najprzyjemniejsze są wspomnienia. Dopóki podróż trwa, skłonni jesteśmy do narzekania, zgrzytania zębami i porównywania otaczającej rzeczywistości z wyobrażeniami. Tymczasem o realnym kształcie wyprawy decydują tysiące drobiazgów, których nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

Zmiana maszyny

Na lot krajowy w Algierii należy zgłosić się na godzinę przed czasem podanym w rozkładzie. Ruszyliśmy więc o 8.30, aby być o właściwej porze na lotnisku. Zastaliśmy ciszę, spokój, skromną ofertę zakupową w kiosku i niezbyt wielu podróżnych odprawianych bez pośpiechu – wypisz, wymaluj warszawskie Okęcie w latach siedemdziesiątych. Nasz lot do Oranu był przewidziany na godzinę 10.00. Na kilka minut przed boardingiem z głośników popłynął komunikat, z którego dwa słowa miały kluczowe znaczenie – „Wahran” i „sząszmą de maszin”. Obeznani z lokalną rzeczywistością współtowarzysze podróży powiedzieli nam, że lot do Oranu opóźni się z powodu zmiany maszyny, czyli samolotu. Otóż Oran po arabsku to Wahran, co tłumaczy się jako Dwa Lwy, będące zresztą w herbie Oranu. No a „sząszmą de maszin” każdy z łatwością rozszyfruje nawet bez specjalnej znajomości języków obcych. Dopytujemy się w informacji i otrzymujemy potwierdzenie godziny odlotu, a przy próbach upewnienia się, czy aby na pewno, pada sakramentalne „insz Allach”, który to zwrot zamyka wszelkie dyskusje.

Jednak lecimy!

Wiadomość o godzinnym opóźnieniu okazuje się prawdziwa. Wreszcie zaczyna się odprawa przemarzniętych w klimatyzowanej poczekalni pasażerów. Do wejścia na pokład samolotu droga daleka. Podróżni poddawani są licznym kontrolom bezpieczeństwa. Jest to zorganizowane nieco inaczej niż na lotniskach europejskich czy amerykańskich, a zasadą tutejszą jest wielokrotność kontroli w wykonaniu kolejnych securiterów. Pierwszej kontroli poddawani są podróżni tuż po przekroczeniu progu budynku dworca lotniczego. Bagaż jedzie do prześwietlenia, podróżny przechodzi przez bramkę i każdy obowiązkowo jest poddany badaniu palpacyjnemu. Potem następują dwa etapy kontroli dokumentów – przy zdawaniu bagażu (z którym jeszcze się spotkamy przed wylotem…) oraz przy wypełnianiu dokumentów podróży. Następne sprawdzanie dokumentów jest przy wchodzeniu do autobusu – robią to również dwie różne osoby: pracownik lotniska oraz wojskowy. Jedziemy autobusem przez płytę lotniska. Żar leje się z nieba (pewnie ponad 40oC). Wokół afrykańska atmosfera. Jadąc mijamy dziwnie wyglądający wrak samolotu oraz odrapaną budkę strażnika, za którą na zarośniętym wypalonymi trawami terenie fruwają swobodnie plastikowe wytwory nadaktywności przemysłowej współczesnego człowieka.

Wysiadamy w pobliżu samolotu i na płycie lotniska mamy kolejny etap działalności kontrolnej  każdy musi wskazać swoją walizkę i dopiero wtedy trafia ona do luku samolotu. Następnie kolejno trzech pracowników dokonuje kontroli karty pokładowej i ręcznego sprawdzenia, czy nie mamy przy sobie niedozwolonych przedmiotów. Palpacja podróżnych odbywa się sprawnie i jesteśmy kierowani do schodków prowadzących na pokład. Nauczona doświadczeniem poprzednich podróży mam zawsze w bagażu podręcznym rękawiczki rowerowe, które zakładam przed wspinaniem się na takie schodki. O ile w Europie rękawiczki chronią  przed zimnem lub deszczem, to w Afryce okazują się cenną ochroną przed kontaktem z rozgrzanym metalem. To jest naprawdę inny kontynent!

Zaskoczeniem jest prawie pełen pokład pasażerów. Lot ATR-em 72 przebiega spokojnie i po godzinie z okładem lądujemy w Oranie. Autobus podwozi nas do budynku lotniczego dworca krajowego, który jest w… wielkim namiocie.

26072013011 min

Po kilkunastu minutach nadjeżdżają nasze walizki. Odbieramy je i wychodzimy na zewnątrz. Wszystkie dotychczasowe doświadczenia o wyglądzie przestrzeni terminala przylotowego nie mają najmniejszego zastosowania w zetknięciu z orańską rzeczywistością. Główne środki transportu to prywatne samochody i taksówki. Transport publiczny jest słabo zorganizowany, zatłoczony i jak pisze Johathan Oakes, autor przewodnika „Algeria”, pełen kieszonkowców i błądzących rąk. Dajemy wiarę temu opisowi i zamawiamy taksówkę, którą będziemy poruszać się podczas tego pobytu na wszystkich wycieczkach po mieście.

W świecie hotelowych pułapek

DSC05337zmn

Im dłużej podróżuję po świecie, tym coraz bardziej nabieram przekonania, iż hotele to najbardziej podstępne miejsca na ziemi. Co więcej podejrzewam, że głównym celem hotelarzy jest wpędzanie gości w pułapki, z których większość służy pomnażaniu zysków hotelu. Przy rejestrowaniu się w niedawno oddanym do użytku Best Western Plus Liberté Hôtel poza opłatą z góry za pobyt recepcjonistka usiłuje pobrać od nas jeszcze dodatkową kwotę – na wypadek gdybyśmy coś uszkodzili z wyposażenia! Odmawiamy energicznie! Okazuje się, że tak też może być. Na stronie hotelu nie ma informacji o dostępie do internetu, pytamy więc aktywnie o tę kwestię. Ach, tak, oczywiście, już daję państwu kody dostępu! – pada odpowiedź. Dostaję kod zawierający  niełacińskie litery. Proszę o zamianę na inny. Ach, tak, oczywiście, już daję kod z literami łacińskimi! – pada odpowiedź. I tak krok po kroku kolonizujemy hotelową rzeczywistość. W pokoju zagadką prawie nie do odgadnięcia jest znalezienie guziczka włączającego czajnik. Jeżeli gość nie znajdzie nieszczęsnego guziczka… zejdzie na kawę do restauracji.

Czynimy to i my, zresztą jest pora obiadu. Jedzenie smaczne. W przeliczeniu około 80 zł od osoby. Nakarmieni, uwolnieni od ciężaru dźwigania bagaży jedziemy na spotkanie z miastem słynnym z bogatej historii oraz doświadczonym najazdami i kolonizacją Hiszpanów, Turków i Francuzów. Każdy z najeźdźców i kolonizatorów zostawił swoje ślady w tym mieście.  

Krystyna Knypl