Cykl rozwojowy drzewa genealogicznego

Alicja Barwicka

Ciąg dalszy losów rodzin Kowalskich i Stefańskich; poprzedni artykuł z tej serii  ma tytuł ”Rodzinna polityka mieszkaniowa”, poprzedni odcinek https://www.gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/1966-rodzinna-polityka-mieszkaniowa

Wydawać by się mogło, że przełom XX i XXI wieku zaznaczony spokojem i powolnym wymazywaniem ze zbiorowej pamięci okresu dwu strasznych światowych wojen i późniejszego komunistycznego zniewolenia przerodzi się już tylko w trwający coraz dłużej dobrobyt. Tymczasem historia znowu sobie z nas zakpiła. Zupełnie nieoczekiwanie przyszła pandemia COVID-19, a kiedy wydawało się, że już powoli wygasa, pojawiły się nowe mutacje wirusa. Spowodowało to ponowny wzrost zachorowań, chociaż ich przebieg był już zdecydowanie mniej dramatyczny niż przy pierwszych falach epidemii. W noworocznych postanowieniach na 2022 rok zaczęły dominować wakacyjne plany bez maseczek, certyfikatów i przymusowych covidowych izolacji. Niestety, stanowiły priorytet tylko niespełna 2 miesiące, bo szybko zeszły na plan dalszy wobec wybuchu wojny na Ukrainie i konieczności szybkiego organizowania pomocy wojennym uchodźcom. Chociaż wszyscy liczyliśmy na szybkie rozprawienie się z agresorem, to realia znowu nas zaskoczyły, bo toczące się tuż za naszymi granicami działania wojenne, dopiero nabierały rozpędu. Powoli zaczęły się globalne problemy gospodarcze, lawinowo rosła inflacja, a na światowej arenie politycznej zaczął tu i ówdzie dochodzić do głosu agresywny język wzajemnych oskarżeń i roszczeń. Przeciętne polskie rodziny musiały się jakoś w tej rzeczywistości odnaleźć i chociaż to zadanie niełatwe, to przecież możliwe, co potwierdzają doświadczenia ostatnich dziesięcioleci.

Najważniejszy jest priorytet

Ponieważ rodzin idealnych nie ma, to również ta, założona jesienią 1947 roku przez Basię i Stanisława poza niewątpliwymi zaletami miała także swoje wady. Kiedy po krótszych przystankach w Człuchowie i Toruniu osiedlono się ostatecznie w Płocku, codzienne kłopoty trwały dalej. Rodzina powiększyła się o najmłodszego Andrzejka i liczyła już sześć osób. W latach powojennych panowała w kraju nie tylko bieda, ale przede wszystkim komunistyczny terror. Trzeba było uważać na każdą wypowiedź, bo zacytowanie przed dzieci chociażby w przedszkolu wyniesionych z domu niewłaściwych treści mogło się skończyć wielkimi kłopotami. Młodzi rodzice doskonale pamiętali niedawne lata wojny i byli świadomi, że jakkolwiek w zmienionej formie, to jednak wojna trwała nadal. Może właśnie dlatego za wszelką cenę chcieli dać dzieciom stabilne poczucie bezpieczeństwa i dokładali wszelkich starań by to właśnie stanowiło podstawę funkcjonowania ich rodziny. 

Rytuał na trudne czasy

Aktualną wiedzę o sytuacji politycznej czerpano z wiadomości radia Wolna Europa. Dzieci trzymano na sporą odległość od bieżących wydarzeń politycznych, chociaż przekazywano im  w odpowiednio bezpiecznym zakresie prawdę historyczną i idee patriotyzmu, przygotowując grunt pod (taką miano nadzieję) możliwość pełnego przekazu w zupełnie już wolnym kraju. Na potrzeby domowe opracowano codzienny wieczorny rytuał. W czasie, kiedy Stanisław słuchał radia, a w domu rozlegały się radiowe szumy i piski, Basia zajmowała dzieci czytaniem lub opowiadaniem im ciekawych historii o zupełnie innym niż polityczne zabarwieniu. Rodzeństwo bardzo lubiło te wieczory, kiedy z zapartym tchem słuchano (przedstawianych w końcu przez zawodową aktorkę) niezwykle sugestywnych, plastycznych opisów wydarzeń czy to bajkowych, czy też przygodowych. Zasypiając, dzieciarnia snuła marzenia o dalszych losach Stasia i Nel, czy też o przygodach bohaterskiego Marco wędrującego od Apeninów do Andów by odnaleźć mamę. Pociechy śniły, a wtedy z kolei Basia otrzymywała od męża codzienne sprawozdanie z zasłyszanych dopiero co radiowych wiadomości. I tak polityczne domowe komentarze i rozważania prowadzone przy kuchennym stole trwały zwykle do późnych godzin nocnych.

Nauka na domowym piedestale

Nadrzędnym celem do którego dążyli młodzi rodzice było uzupełnienie swojego wykształcenia i zapewnienie warunków edukacji dzieciom. Doskonale wiedzieli, że poza okresowymi dostawami żywności ze Staroźreb mogą liczyć tylko na siebie, a utrzymanie sześcioosobowej rodziny z dwóch nauczycielskich pensji nie było zadaniem łatwym.  Zrobienie kariery finansowej nie wchodziło w grę i dlatego postawiono na edukację. Nauka zajmowała dzieciom większość dnia, przy czym w przekazie wiedzy bardzo aktywni byli rodzice i o ile nauką literatury, ortografii czy interpunkcji kierowała Basia, to nauki ścisłe i przyrodnicze miały swojego mentora w osobie Stanisława. Co ważne, przekaz nawet najtrudniejszych zagadnień z zakresu obowiązujących w życiu praw fizyki miał formę przyjazną i przystępną. Przypominał do złudzenia sposób codziennego funkcjonowania niewielkiej grupy osób w oparciu o prawa matematyki opisany przez Yoko Agawę w powieści „Ukochane równanie profesora”. Ambicje rodziców były  wygórowane, więc ciągle zwiększali wymagania. Dzieci brały udział w olimpiadach przedmiotowych i rozmaitych konkursach co wymagało przecież jeszcze większego nakładu codziennej pracy. Chociaż starano się skupić domowe zajęcia jedynie na nauce, to w obliczu nieustannych zrywów społecznych nie można było uniknąć przenikania do młodych głów idei wolnościowych. Częściej już jawnie rozmawiano o polityce i najnowszej, pamiętanej przez rodziców historii. W domu i w szkole wzrastał u rodzeństwa bunt przeciwko komunistycznej władzy wynikający z zaszczepionych w dzieciństwie idei patriotyzmu. Skutkiem stało się między innymi czynne uczestnictwo najmłodszego Andrzejka w patriotycznych manifestacjach, co rodziców bardzo niepokoiło. Rozumieli powody, ale mając wiedzę o możliwych konsekwencjach tych niebezpiecznych działań ciężko przeżywali ten okres.

Pamiętając o tradycji muzykowania w rodzinie Stanisława szybko ustalono, że pociechy mają doskonały słuch muzyczny, zapadła więc decyzja o równoległym kształceniu w tym kierunku, chociaż w praktyce oznaczało to dalsze ograniczenie czasu wolnego. Na pierwszy ogień poszła Lili, która od początku szkolnej edukacji uczęszczała równolegle do dwóch szkół. Nie była tym zachwycona, wiedziała, że pianistki z niej nie będzie, ale zaakceptowała decyzję rodziców. Zupełnie inaczej miała się sprawa z drugim w kolejności Zbyszkiem- Biniulkiem. On z kolei nie mógł bez muzyki istnieć i już jako mały chłopiec całe godziny spędzał przy pianinie, tworzył swoje interpretacje zasłyszanych melodii i komponował własne. Pomimo to doświadczenia starszej siostry skutecznie hamowały jego zapędy do podjęcia formalnej edukacji w szkole muzycznej i ostatecznie skończyło się na zapewnieniu prywatnych lekcji gry na pianinie oraz w zakresie teorii muzyki. Najmłodsze dzieci Oleńka i Andrzejek ostały się tym muzycznym zapędom, a zdolności muzyczne wykorzystywały w szkolnych chórach, podczas wakacyjnych obozów i rodzinnych spotkań.

O czym się marzy w otwartym domu?

Tych spotkań rodzinnych było zresztą bez liku Prowadzono dom otwarty, w końcu każde z małżonków pochodziło z wielodzietnej rodziny. Ponieważ w płockim domu szczególne miejsce zajmowała nauka, to nie tylko siostry, czy siostrzenica Basi, ale także córka Zosi spędzały tu sporo czasu uzupełniając lub kontynuując edukację. Z uwagi na niewielką odległość częstym gościem była też ukochana przez wszystkich babcia Marianna, która nie mogła przepuścić żadnej okazji, by chociaż na kilka godzin oderwać się od gospodarskich obowiązków w Staroźrebach i uściskać wszystkich aktualnych domowników. Te babcine wizyty miały dla dzieci szczególne znaczenie, bo przypominały, że nadejdzie pora wakacji i jak co roku będą wypoczywać nie tylko na obozach i koloniach, ale zawitają też do swojego rodzinnego azylu w Staroźrebach, gdzie dziadkowie pozwalają na prawie wszystko i gdzie w letnie dni rządy będą należeć do dzieciarni. Znacznie rzadziej z uwagi na odległość bywano u dziadków w Bydgoszczy, ale tam chociaż na wnuki czekano z miłością, to już takiej swobody nie można było zapewnić, bo czym innym jednak jest bieganie po rozległych polach, a czym innym pobyt w ogrodzie, za którego ogrodzeniem jest już ulica, Poza tym w Staroźrebach była zawsze silna rodzinna grupa, bo poza córkami Irci, zjeżdżała tam dzieciarnia Zosi (Bogunia i Adaś), czwórka dzieciaków Stanisława, a w początkowych latach również osierocona dwójka dzieci Edka. Chociaż Basia i Stanisław bardzo dbali, by ich latorośle poznawały kraj i każdego roku zapewniali udział w obozach wędrownych i koloniach, to i tak nic nie mogło się równać z wakacyjnym wyjazdem  do Staroźreb.

Przepis na spędzanie wakacji

Podczas wiejskich letnich wakacji robiono w Staroźrebach wszystko to, co dla mieszczuchów może być niezwykłą atrakcją. Do ulubionych aktywności należało w szczególności zbieranie rzęsy dla kaczek z byłego dworskiego stawu, robienie z babcią placków bezpośrednio na kuchennej blasze (ulubione zajęcie Oleńki), picie mleka prosto od krowy, karmienie kur, kaczek i gęsi (to akurat było absolutną domeną Adasia-młodszego synka Zosi), karmienie psów, krowy i prosiaków (tym Adaś nieraz wspaniałomyślnie dzielił się z innymi) bieganie po polach, jazda konno i rowerem. Nic jednak nie było w stanie odebrać palmy pierwszeństwa zabawom na strychu gdzie przechowywano ziarno (tu swoje skarby chowały dziewczynki), zanoszeniu żniwiarzom w dwojaczkach  gorących ziemniaków i zimnego zsiadłego mleka oraz wypraw z dziadkami drabiniastym wozem na targ. Niezastąpiona Ircia plotła dziewczynkom wianki i pierścionki ze słomy (to była ulubiona biżuteria Boguni). Podczas jednej z wypraw, na odpustowej loterii Lili wygrała żywego koguta. To było jedno z jej największych życiowych osiągnięć, którego pomimo wielu prób nikomu nie udało się już powtórzyć. Wieczorami jak przed laty, w małym staroźrebskim domku często rozbrzmiewała muzyka. Jeśli nie było akurat Janka grającego na skrzypcach i dziadka z akordeonem, to główna rola przypadała  mężowi Irci Tadeuszowi grającemu na trąbce, a Zbyszek -Biniulek przejmował akordeon i na nim zapamiętale ćwiczył pierwsze akordy. Nic dziwnego, że dzieci co roku z żalem opuszczały dziadkowy raj. Oczywiście, były też trudne chwile. Zdarzały się choroby dzieci, a zapewnienie opieki medycznej w porze żniw mogło być dla mieszkańców wsi ogromnym wyzwaniem. Podczas  jednego z pobytów ciężko zachorowała Oleńka i gdyby nie szybka pomoc męża Irci Tadeusza sprawa mogłaby przybrać tragiczny obrót.

Po powrocie do Płocka czekał na dzieciarnię Ciapek - pies, który naprawdę rozumiał wolność, kierował się nią i nigdy i nikogo nie słuchał. Mógł sobie na to pozwolić, bo dzieci kochały go miłością bezwarunkową. Był chociażby jedynym na świecie organizmem żywym,  który mógł od Zbyszka - Biniulka dostać cukierka. Na taką szczodrość w wykonaniu małego łasucha nie mogli liczyć ani rodzice, ani rodzeństwo, ale dla Ciapka  każde poświęcenie było warte zachodu.  

Efekty pewnego mezaliansu

Czas płynął, krajowe polityczne zawirowania pomimo poniesionych ofiar nie spowodowały na szczęście szerokiego rozlania się krwawych starć i w euforii poczucia odzyskanej przez naród wolności nie zauważono, że chwilowo jakby mniej głośne komunistyczne elity mają się całkiem dobrze i przejęły klucze do polskiej gospodarki. To stało się zresztą początkiem kolejnych i nadal jeszcze aktualnych problemów. W tych trudnych latach nasze rozrastające się rodzinne drzewo z silną gałęzią zapoczątkowaną przez niezwykły mezalians jeszcze bardziej okrzepło i stało się bardziej odporne na codzienne trudności. Dzieci rosły, założone cele edukacyjne zostały osiągnięte i cała czwórka zdobyła wyższe wykształcenie, chociaż nie zawsze z wybranym kierunkiem studiów wiązała się późniejsza aktywność zawodowa. Nadal, tak jak wyjściowo założyli Basia i Stanisław starano się  by rodzinny dom dawał stabilne poczucie bezpieczeństwa kolejnym tworzonym z tego pnia rodzinom, dzieciom, wnukom, prawnukom… Czy kolejne pokolenia będą mogły cieszyć się wolnością i pokojem? Czy los będzie dla nich tak łaskawy? Czas pokaże….

Alicja foto

Alicja Barwicka

GdL 8/2022